W środę kolejna odsłona Świętej Wojny. Widzimy się w Płocku na sektorze gości. I choć środowy mecz nie elektryzuje tak bardzo jak jeszcze kilka lat temu, to nie wyobrażam sobie odpuszczenia tego meczu. Mam nadzieję, że zawodnicy też podejdą do tego meczu skoncentrowani na 100% i wykręcą nowy rekord w największej różnicy bramek.
Sportowo odjechaliśmy wiślakom o dwie długości – nasze najmniej udane (na razie) transfery i tak są o niebo lepsze od ich najlepszych, mamy spokój na ławce trenerskiej, brak straty jakości w grze dzięki wyrównanemu składowi.
Do tego kibicowsko Wisła nie dość, że osiągnęła dno, to jeszcze zaczęła szukać ropy pod nim wchodząc w jakieś ślepe tunele. Co prawda my też nie mamy się w tym sezonie czym pochwalić, ale nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. Do tego komplet na ostatnim meczu i solidny, słyszalny doping. W Płocku piknik, pustki… starczy – nie kopmy leżącego i łkającego rywala.
Bardziej ciekawi mnie co robi teraz pewien człowiek, który nie tak dawno chciał nadawać nowe znaczenie tradycyjnym określeniom. I czy będzie na meczu, bo przecież pochodzi z Płocka. Pamiętacie pana Łukasza Gontarka, któremu źle się kojarzyło sformułowanie „Święta Wojna”? Miał być „Super Klasyk” czy tam jakieś inne nowosłowo. W mediach unikano tradycyjnego określenia, bo wojna to przemoc, tragedia i ofiary. A zestawienie ze słowem „święta” miało konotacje z walkami na tle religijnym. Więc nie wolno. I kropka. Kompletna ignorancja tego co stworzyło i ukształtowało wielu świetnych zawodników z Kielc i Płocka. Tego co elektryzowało i nadawało smaku życia dziesiątkom, jeśli nie setkom, kibiców interesujących się piłką ręczną zanim jeszcze o szczypiorniaku zaczęło się mówić w ogólnopolskich mediach.
Pana Gontarka już nie ma, a Święta Wojna została. Nie tak wyrównana jak kiedyś, bez smaczków i podtekstów. Bez „polowania na kości” i regulowania rachunków. Ale dalej jest to sól naszej dyscypliny. Bez niej nie ma ligi. Na niej być trzeba. Ja będę.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Bądź pierwszy!